To pachnie jak burak! Czyli spotkanie grupy perfumowej :)

Fot. KatarzynaMUS to MUS
Wbrew pozorom, blogerkom zdarza się bywać na spotkaniach, na których sponsorów brak. No, dobra, mnie się zdarza, bo wbrew pozorom lubię ludzi. A jeszcze bardziej lubię ludzi, którzy kochają perfumy, mają ich dużo, potrafią o nich opowiadać godzinami i są to historie (oraz zapachy) ciekawe. Często się okazuje, że z takimi ludźmi łączy mnie znacznie więcej niż jedynie ulotna fanaberia ładnego (dziwnego, niszowego, intrygującego, drogiego, wstaw co chcesz) pachnienia. 
Spotkanie odbyło się w połowie lutego i miało miejsce w Pinakotece na ul. Dolnych Młynów 10 w Krakowie. Lokal w stylu industrialnym, serwujący niezłe drinki, nadaje się całkiem nieźle na tego typu, mocno inwazyjne zapachowo spotkania. Aczkolwiek uważam, że wszyscy będą szczęśliwsi gdy już nadejdzie lato i era ogródków, w których nikogo nie zacznie po jakimś czasie boleć głowa od nadmiaru zapachów. Na tego typu spotkaniach stolik jest zwykle zawalony flakonami perfum i miejsca na ciele już brakuje na kolejne psiuknięcia. Wpadliśmy zresztą tym razem na pomysł, że na następne spotkanie zrzucamy się na półnagiego niewolnika, który będzie tylko leżał na stole przez całe spotkanie i pozwalał się spryskiwać perfumami i obwąchiwać... Nadal uważam, że to doskonały pomysł. Fragmenty czystej, wolnej od zapachów skóry na tego typu spotkaniach to towar deficytowy i wielce pożądany.


Fot. Beata Madej
Spotkaliśmy się z ludźmi z grupy Polska Pachnąca już drugi raz i wcale nie trzeba było do tego uruchamiać niesamowitej machiny organizacyjnej, skrzykiwać sponsorów, paparazzi i cateringu. Ot, zrobiłam wydarzenie na FB, ankietkę z dogodnymi terminami i po krótszej raczej niż dłuższej naradzie - spotkaliśmy się. Normalnie. Za jakiś czas pewnie to powtórzymy.
Bohaterem tego spotkania był burak. Ale nie jakieś konkretne chamidło, tylko to aromatyczne warzywo, zarówno we własnej osobie, jak i w postaci zapachu. Tak się bowiem złożyło, że Aggie przyniosła ze sobą na spotkanie flachę Nietoperza z Zoologist Perfumes. Że dziwny, że znajomi reagowali sceptycznie, z trudem kryjąc bardziej żywiołowe reakcje, że drogi, więc wypsiukajmy jej pół flaszki ;) Wreszcie Kasia, wwąchując się w swój nadgarstek skropiony Batem zakrzyknęła: "Ależ to pachnie jak burak!". Po czym porwała słoik z musem buraczano-bananowym (o tym za chwilę) i pobiegła cykać zdjęcia obu burakom (podziwiajcie pierwsze zdjęcie we wpisie). 
Wiecie, że gdy ktoś raz Wam zasugeruje skojarzenie z danym zapachem, to już nie ma zmiłuj, prawda? Już zawsze to skojarzenie będzie wracać. Od tego momentu wszystkie czułyśmy w Nietoperzu buraka, mniej lub bardziej utytłanego w błotku czy też kurzu piwnicznym, trochę nadgnitego może, słowem: kto, do cholery, produkuje takie zapachy? I dla kogo?? Starając się powściągać swoją bardzo czytelną i żywą mimikę stwierdzam jedynie, że jest to zapach interesujący, ale nie dla mnie. 


Fot. Gabriela, http://streetfashionincracow.pl/
...powiedziała ta, której "kącik arabski" omijali wszyscy spod znaku La Vie Est Belle, zwłaszcza gdy się do mnie dosiadła Ma Ryjka ze swoimi niezrównanymi kadzidlakami i zaczęła mi o nich pięknie opowiadać. Bardzo żałowałam, że nie mam większego nosa, że warunki, w których przyszło mi te piękne zapachy poznawać, urągają wszelkim zasadom... Starałam się Ma Ryjkę przekupić czym się dało z mojej arabskiej kolekcji aby w zamian podarowała mi choć trochę próbek - i udało się. Bardzo się cieszę, że mogłam je potestować w spokoju, w ciszy, dać im czas i uwagę. I powiem Wam coś: mogłabym te najbardziej hardkorowe kadzidlaki nosić na co dzień. Uwielbiam! Wprost mnie roznosi gdy czuję wokół siebie te wszystkie stare, przesiąknięte żywicą, próchnem i dymem drewniane kościółki otoczone zielonymi cyprysami, z zamglonym lasem gdzieś tam dalej. Zaintrygowani? Proszę spróbować La Liturgie des Heures. To absolutnie piękny, spokojny, harmonijny zapach takiego właśnie pejzażu, jaki przed chwilą namalowałam. Niestety, perfumy te mają zupełnie beznadziejną trwałość, ale nie przeszkadza mi to w ogóle. Jest na mojej chciejliście bardzo wysoko. 


Fot. Gabriela, http://streetfashionincracow.pl/
Innym żywiczno-dymnym zapachem, który mnie urzekł jest Rien Intense Incense od ELDO. I tutaj mamy już w zasadzie tylko suchy, aromatyczny dym z przyprawami. Coś pięknego. Jest to też zapach przy okazji niemożliwie mocarny, potężny. Trzeba się sześć razy zastanowić przed aplikacją, czy aby na pewno chcemy to zrobić otoczeniu. I ja zauważyłam, że nieraz wolę wąchać go sobie z próbki niż nosić. A jeśli nosić, to tylko w ukrytym, tylko mnie znanym miejscu. Sprawdzi się tutaj stara, dobra aplikacja "dołokciowa", dzięki czemu możemy wracać do zapachu w każdej chwili ale nie epatujemy nim zbytnio. To nie jest przyjazny Nashwah, waniliowo-dymny otulacz, który polubią wszyscy, o nie. 
Kolejnym mistrzem wieczoru, trochę niechcący, został kadzidlany Laudano Nero. Dla mnie - cudnie skomponowany dymek, lekko drzewny, lekko tytoniowy. To zapach żywy, musujący, ze sporą porcją przypraw, no, słowem: cudo. Niestety, nie dla każdego jest równie łaskawy. Aggie ochrzciła go mistrzem wieczoru z uwagi na absolutnie czarnomagiczną umiejętność jej skóry do przeinaczania zapachów. Zazwyczaj zaczarowuje je po prostu na jakiś rodzaj... kupy. Co się będę gimnastykować, wąchałam i wiem. Na mojej skórze Laudano Nero pachnie pięknie, na skórze Aggie ten sam zapach pachnie jak, cytuję: "wsadzenie nosa w mokrą pupę wielbłąda". Wąchałam, potwierdzam, choć nigdy nie wsadzałam nosa w takie miejsca, to jednak tak właśnie bym to sobie wyobrażała zapachowo. Nie wiem o co chodzi, wiem natomiast, że nie są to jedyne perfumy, które na skórze Aggie pachną zupełnie inaczej niż na każdej innej osobie, przy czym stwierdzenie, że "pachną" to już nadmiar kurtuazji z mojej strony. To, co się dzieje na jej skórze to czysta czarna magia i współczuję dziewczynie, bo testowanie perfum w takim przypadku jest trochę jak rosyjska ruletka i można się naprawdę wstrętnie nadziać. 



Wspomniałam, że burak przybył na spotkanie również we własnej, warzywnej i pysznej osobie. Otóż Kasia wraz z Kingą przyniosły na spotkanie swoje cudowne musy w ramach poczęstunku dla uczestników. Okazało się, że wspólnie prowadzą one firmę MUS to MUS, której ideą jest dokarmianie i odżywianie tych wszystkich biednych korpoludków żywiących się fakapami i dedlajnami. Wymyśliły, że brakuje na rynku propozycji na zdrowe, odżywcze, smaczne i sycące koktajle zamiast wiecznych kanapek i kebsów, więc... właśnie to robią!
Na spotkaniu wciągnęłam cały mus marchwiowo-imbirowy, o ile dobrze pamiętam i najadłam się nim lepiej niż kremem z pora, zamówionym na miejscu. Był naprawdę pyszny! Kremowy, gładziutki, gęsty, bardzo esencjonalny, dokładnie taki, jakie sama robię w domu. Ponadto, do domu wzięłam sobie również cudownie czerwonego buraczka z grejfrutem i jagodami goi. Mężczyzna zjadł, pochwalił i zapytał gdzie jest nasz blender ;) 

Zadałam Kasi kilka pytań na temat musów, bo uznałam, że temat jest na tyle nowy i ciekawy, że warto puścić info w świat.



ARSENIC: Gdzie można wasze musy kupić, zamówić?

Kasia MUS to MUS: Stacjonarnie nasze musy będzie można od przyszłej niedzieli (12 marca) znaleźć w karcie Pinakoteki na Dolnych Młynów 10. Rozmawiamy też z kilkoma siłowniami, ale to jeszcze potrwa 😉 Dostarczamy nasze musy:
• w centrum - od poniedziałku do piątku;
• w okolice Bonarki i ul.Nowohuckiej - w poniedziałki i piątki,
• w okolice ul.Opolskiej - od wtorku do czwartku.
Indywidualne zamówienia przyjmujemy dzień wcześniej. W sprawie minimum logistycznego prosimy o kontakt na FB lub: biuro@mustomus.pl

ARSENIC: Czy musy są pakowane zawsze w te szklane słoiczki? I, jeśli tak, czy przyjmujecie je z powrotem od klientów w myśl idei zero waste?
Kasia MUS to MUS: Od początku bardzo nam zależało na ekologicznych, zdrowych i neutralnych chemicznie opakowaniach. Zawsze dostarczamy musy w słoikach -mimo tego, że są wielokrotnie droższe od plastikowych. Na razie jeszcze nie możemy sobie pozwolić logistycznie na zwrot opakowań, ale taki jest cel za max pół roku. Na szczęście dostajemy zwrotkę, że są ładne, więc przydają się w kuchni 😀
ARSENIC: Czy dodajecie cukier lub inne substancje słodzące do swoich koktajli?
Kasia MUS to MUS: Nasze koktajle zawierają wyłącznie naturalne (świeżo tłoczone w wyciskarce wolnoobrotowej Kuvings) soki, miąższ owocowy, superfoods -skład na etykiecie to 100% ich zawartości. Cała słodycz pochodzi z owoców -nie dodajemy cukru 🙂 Receptura jest jednodniowa, aby zachować najwięcej enzymów, witamin oraz smaku 🙂


Prawda, że pięknie? Mocno kibicuję Kasi i Kindze a Wy, jeśli jesteście z Krakowa, czym prędzej skontaktujcie się z nimi na ich Facebooku lub pędźcie do Pinakoteki aby spróbować tych musów. Warto!

Pozdrawiam
Arsenic

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2014 Arsenic - naturalnie z przekorą , Blogger