Pachnę dziś Historiae Hameau de la Reine

Źródło: http://www.ask.com/food/tomato-leaves-poisonous-humans-8307ee5f41e0c611
Leżąc na ciepłej, wilgotnej ziemi gdzieś między piwoniami a krzakiem pomidorów wdycham wytrawny zapach ogrodu. Słońce podświetla liście tatuując mi skórę w ich kształty.
Na swoją zgubę i niekończącą się radość jednocześnie, wpadłam w sidła grup facebookowych o tematyce perfumeryjnej, w których nie można liczyć na żadne wsparcie, gdy z rozpaczliwym "halp!" na ustach proszę o pomoc w wyeliminowaniu z zamówienia zapachów potencjalnie mnie odrzucających. Kończy się zawsze tak samo: zamiast zmniejszyć ilość zamawianych próbek, jeszcze mi ich przyrasta. "Och, zamawiasz to i to? W takim razie na pewno spodoba Ci się jeszcze to, to, totototototototooo...."

Któregoś dnia, upajając się zapachami arabskimi poczułam, że nie wrócę już do zapachów drogeryjnych, komercyjnych. I nie chodzi o nic innego, jak tylko o jakość i w pewien sposób mniej lub bardziej oswojone zdziwaczenie, niemożliwe do znalezienia w masowych produktach. Nawet moje ukochane perfumy z Avonu przecież, choć piękne, mogłyby być tak ze dwa razy intensywniejsze i z bardziej pieprznym ogonem. Kurde, napisałam to. 
Wiecie o co chodzi. Masówka zawsze będzie wygładzona, ulizana, odprasowana, bezpieczna a przy tym - często, choć nie zawsze - skomponowana ze składników niedrogich, aby nie uderzało zbytnio w kieszeń. A gdy raz się poczuło oud z kwiatem pomarańczy, podane z... majerankiem, to koniec. Żadne mirakle więcej nie dadzą takiej satysfakcji. 


Z pełną świadomością więc weszłam w te grupy facebookowe, szukając ciekawych zapachów niszowych. Przeczytałam całego bloga Sabbath, ale nic tak nie nauczy wąchania jak wąchanie, więc stopniowo, co jakiś czas, kupuję lub zdobywam próbki. Mam już swoje ulubione perfumerie, zaczęłam od zapachów najczęściej komentowanych, dodałam coś od siebie, ale i tak zawsze kupuję w ciemno. Poleganie na wylistowanych nutach jest zwodnicze, ale pewnie powiem coś dziwnego za chwilę - wolę kupować w ciemno, z grubsza jedynie wiedząc czego się spodziewać, i testować sobie w samotności, niż iść do perfumerii i wąchać w towarzystwie doradców, innych klientów i jeszcze, nie daj Boże, Mężczyzny, przestępującego z nogi na nogę. Nigdy się nie skupię jeśli nie zostanę sama, w swojej przestrzeni. Dlatego próbki pocztą. Dużo próbek. 



Jakiś czas temu poszalałam w perfumerii Quality Missala, z tego szaleństwa mam też próbkę tytułowego bohatera, który początkowo wcale mnie nie chwycił za nos. Potrzebował czasu i ja mu go dałam tyle, ile potrzebował, dopóki nie zrozumiałam, że to zamknięta w samplerze z atomizerem moja tęsknota za Sycylią i za działką babci w wydaniu zielonym, liściastym, z plamami od soku mlecza na dłoniach, z melisą i ogórecznikiem rosnącymi w cieniu, za piwoniami. Nienawidziłam zapachu roztartych liści pomidora, gdy mieszkałam na Sycylii. Wszystko nimi pachniało jeszcze długo, długo po zmyciu. Miałam wrażenie, że nawet pocę się na "pomidorowo" - mowa tu nie o słodkim, dojrzałym zapachu czerwonych pomidorów, ale o ostrym, wytrawnym zapachu roztartych liści, kojarzącym mi się wówczas tylko z zabójczym upałem i znojną pracą. Teraz kojarzy mi się wyłącznie z cudownymi wspomnieniami...




Hameau de la Reine od początku do samego końca jest zielony i liściasty. Mamy tu liście pomidora, porzeczki, liście figi, bluszcz... W przeciwieństwie do Khaliji, która jest zielono-cytrusowa, Hameau de la Reine jest jak wejście na działkę, w której się pracuje i czuć przywiędnięte już chwasty, wypielone i czekające na wywiezienie na kompostownik, czuć w oddali jakieś nierozpoznawalne kwiaty, łagodzące nieco ostrą zieleń, czuć nawet tę ziemię rozgrzaną pod bosymi stopami. 



Nawet baza jest zielona, choć wetyweria w tym wydaniu pozostaje lekka, pozwalając nosić ten zapach w największe upały. Z upływem czasu na skórze pozostaje drzewna, zielona nutka, wciąż świeża. Jak ciepły, letni wieczór na lekko omszałej ławce, z kubkiem chłodnej, zielonej herbaty. Nie dusi piżmem, miodu nie stwierdzam, podobnie jak i róży... Nosiłabym chętnie, zwłaszcza w wielkim mieście, w którym nie ma zieleni, żeby się ratować. Myślę, że zapach ten sprawdzi się głównie na przednówku, gdy najchętniej wgryzłabym się już w coś zielonego, świeżego, co nie dojrzewało pod jarzeniówkami; a także - rzecz jasna - latem, jako nietypowy, radośnie zielony "odświeżacz" pozbawiony zarówno cytrusów jak i akordów melonowo-ogórkowych. 
Nosiłabym. I cena zabójcza nie jest, więc może... może kiedyś.



Ach, i pochwalić się muszę - popatrzcie jak mi pięknie kurdybanek rośnie na balkonie :) Podszczypuję mu już listki i dodaję do twarożku, pyszny jest!

Pozdrawiam
Arsenic

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2014 Arsenic - naturalnie z przekorą , Blogger